Dedyk dla Merr i
Darkness, ponieważ wy pierwsze zatęskniłyście za pewnym bohaterem ;) A że to
ostatni rozdział przed świętami życzę wam wszystkim pogodnej (nie wiem jak u
was, ale u mnie śnieg za oknem) i wesołej Wielkanocy, miłej atmosfery, bogatego
zająca i wszystkiego czego sobie zażyczycie. Przy okazji weny dla tych, którzy
piszą, dobrych opowiadań, żeby było co czytać, wielu komentarzy (również sobie
:P) byśmy wiedziały, że jesteśmy docenione i tak dalej J Już nie przeciągam.
Czytajcie…
***
Pogoda była coraz ładniejsza i coraz trudniej było usiedzieć
w szkole. Z żalem obserwowałam przez okno jasne słońce i błękitne niebo myśląc
tylko o tym, by w końcu wyrwać się z tego budynku i zaczerpnąć jednej z
pierwszych słonecznych kąpieli.
Było jeszcze za wcześnie na odliczanie dni do wakacji, ale
myśl o nich pojawiała się coraz częściej w mojej głowie. Marzyłam o plaży,
słońcu i mnóstwie wolnego czasu na świeżym powietrzu. Kiedy jednak nadchodziła
sobota zapominałam zarówno o lekcjach, jak i o wspaniałej pogodzie. Cały dzień
potrafiłam spędzić grając w gry lub przeglądając strony w Internecie.
Tak też spędzałam pewien słoneczny dzień jednego z ostatnich
majowych weekendów. Siedziałam oczywiście nieuczesana i nieumalowana. Szczerze
mówiąc cudem było to, że nie siedziałam w piżamie. Takim właśnie byłam leniem.
Nagle usłyszałam dzwonek. Nie przejęłam się nim póki nie
rozbrzmiał ponownie.
– Mikołaj! – zawołałam. – Dzwonek.
Usłyszałam jak mój brat odsuwa krzesło i wstaje w pokoju
obok. Rzucił mi naturalnie pogardliwe spojrzenie przez otwarte drzwi i zbiegł
na dół otworzyć.
– Zuza jesteś? – Usłyszałam ironiczne pytanie.
– Nie – odkrzyknęłam z irytacją i wstałam.
Zastanawiałam się kto to mógł być. Z nikim się nie
umawiałam.
Zeszłam po schodach na palcach, by niezauważona zajrzeć do
przedpokoju. Nie było mi to jednak przeznaczone, gdyż mój mądry braciszek
zaprosił intruza do domu.
Stał tyłem, więc nie mogłam go rozpoznać. Wychyliłam się
bardziej przez balustradę, a wtedy deski pode mną zaskrzypiały cicho, a on
odwrócił się. Omal nie padłam ze zdumienia.
– Jacek? – spytałam. – Co ty tu robisz?
Uśmiechnął się tajemniczo.
– A tak wpadłem spytać czy nie wyjdziesz na spacer.
Moje oczy ze zdumienia otworzyły się jeszcze szerzej.
– Na spacer?
– No przecież mówię. Wychodzisz z domu i idziesz przed
siebie bez konkretnego punktu docelowego. To się nazywa spacer. Taka ładna
pogoda, a ty w domu siedzisz.
Podeszłam bliżej zapominając, że nie mam makijażu, a moje
włosy prawdopodobnie sterczą na wszystkie strony. Kątem oka zauważyłam, że
Mikołaj wychyla się zza blatu udając, że robi coś w kuchni. Podeszłam i
zamknęłam drzwi, które w tym domu zawsze były otwarte.
– Jesteś sam? – zwróciłam się do Jacka.
– Sam. A myślałaś, że z kim przyszedłem?
– Z Renatą, Kacprem, Kasią – wymieniłam.
– Nie.
– Mhm – mruknęłam i zapadła pomiędzy nami niezręczna cisza.
– To wyjdziesz? – spytał Jacek wpatrując się we mnie w
oczekiwaniu.
Nie wychodziłam na spacery ze swoim chłopakiem, a miałam iść
z innym? Czemu nie. Uśmiechnęłam się do własnych myśli.
– Spoko – powiedziałam i schyliłam się by włożyć buty.
– Pięknie wyglądasz. – Usłyszałam Jacka.
Spojrzałam na niego z wyrzutem i puściłam trampki z powrotem
na podłogę.
– Chwila, ogarnę się – rzuciłam i przypominając sobie o
swoim wyglądzie pobiegłam na górę.
Po kilku minutach byłam już na dole gotowa do wyjścia.
Mikołaj na powrót otworzył drzwi i stał oparty o framugę w samych tylko
bokserkach. Jadł kanapkę, w którą jak zwykle napakował co tylko dało się tam
włożyć i nie uciekło, a Jacek spoglądał na niego ze zmieszaniem na twarzy.
Rzuciłam bratu pogardliwe spojrzenie.
– Idę – powiedziałam tylko i wyszłam nie czekając na jego
reakcję.
– Nie wiedziałem, że masz – powiedział Jacek, kiedy
wyszliśmy już na zewnątrz.
– No to już wiesz.
Muszę przyznać, że bardzo dobrze czułam się w towarzystwie
Jacka. Tak jak z Martą mogłam z nim rozmawiać o wszystkim i o niczym. Miał
wielkie poczucie humoru, ale równocześnie potrafił być bardzo poważny. Czasami
miałam wrażenie, że wcale nie wie co to kultura osobista, ale te złe maniery to
chyba jedyna wada tego miłego chłopaka. Przynajmniej nie udawał kogoś, kim nie
jest.
Obeszliśmy pół miasta na zmianę śmiejąc się z głupich
dowcipów i poruszając całkiem poważne tematy. Zaczęło się już ściemniać kiedy
zdałam sobie sprawę z faktu, że w gruncie rzeczy wyszłam z domu dawno temu i to
pod nieobecność mamy, której Mikołaj na pewno naopowiadał już niestworzonych
historii. Na dodatek zapomniałam z domu komórki, a wściekła rodzicielka bankowo
milion razy dzwoniła kiedy zobaczyła, że mnie nie ma.
– Kurde – powiedziałam głośno, a Jacek spojrzał na mnie
zdziwiony.
– Co jest?
– Na stówę będę miała szlaban.
Chłopak wpatrywał się we mnie bez zrozumienia.
– No późno już, a mama nawet nie wie dokąd poszłam.
– Nie no coś ty – zaprzeczył Jacek – późno? Dopiero po
dwudziestej.
– No, a ja nie wróciłam na kolację.
– I co z tego?
– Dużo. Nie znasz mojej mamy.
– Nie mów, że zawsze jesteś taka grzeczna – powiedział
łobuzersko dźgając mnie palcem w żebra.
– Muszę cię rozczarować, ale na ogół jestem.
Przyjrzał mi się badawczo jakby czekając aż przyznam się do
żartu.
– Więc niestety, ale muszę iść.
– Odprowadzę cię – powiedział.
– To chyba nie jest najlepszy pomysł.
– Dlaczego?
Pomyślałam o mamie, ale nie miałam zamiaru mu tego
tłumaczyć.
– Po prostu. Muszę lecieć. Pa.
Odeszłam, ale po chwili zauważyłam, że idzie za mną głupio
się śmiejąc.
Zatrzymałam się.
– Co? – spytałam zirytowana. – Mam coś na włosach?
Podszedł bliżej cały czas chichocząc.
– Nie – powiedział.
– To z czego rżysz?
– Przecież idziemy w tą samą stronę.
Kiedy dotarł do mnie sens tych słów sama zaczęłam się śmiać
i nie mogłam przestać przez następne kilkanaście minut naszego wspólnego
spaceru. Siłą rzeczy Jacek musiał odprowadzić mnie pod dom, ponieważ sam
mieszkał dalej. Niekontrolowane wybuchy śmiechu i ból przepony wciąż
uniemożliwiały mi normalna komunikację. Miałam już pokazać na migi, że muszę
lecieć, kiedy Jacek nagle spoważniał i zadał najdziwniejsze pytanie jakiego
mogłabym spodziewać się w tamtym momencie.
Zamilkłam również poważniejąc jak za dotknięciem
czarodziejskiej różdżki. Było to zwyczajne pytanie, ale jego grobowa mina mnie
zaniepokoiła. Udałam, że nie słyszę.
– Lubisz mnie? – powtórzył patrząc mi prosto w oczy.
– No wiesz… – zaczęłam.
– Co wiem?
– Jeszcze cię nie znam.
Pokiwał głową w zamyśleniu. Sama nie wiem dlaczego
powiedziałam to, co powiedziałam. Lubiłam go. Naprawdę dobrze mi się z nim
rozmawiało i spędzało czas, ale sama przed sobą nie chciałam tego przyznać.
Większość moich koleżanek uznałoby go za zwykłego, niewartego uwagi dzieciaka.
– Ok to już pójdę – powiedział i pospiesznie przytulił mnie
na pożegnanie po czym odbiegł zanim zdążyłam zareagować.
Wślizgnęłam się do domu mając nadzieję, że uda mi się
przemknąć do pokoju nie zauważoną i udać, że byłam tam cały czas. Od razu
jednak natknęłam się na Mikołaja z kanapką w ręku stojącego w tym samym miejscu
co rano. Nie zdołałam powstrzymać parsknięcia śmiechem na myśl, że ja przeszłam
pół miasta, a on nie skończył jednej kanapki.
– Co? – spytał głupkowato.
– Nic. Ciągle żresz.
Zrobił obrażoną minę.
– Tak się odwdzięczasz siostrzyczko?
– Za co?
Mikołaj zrobił minę z serii „pytaj, ale niczego się nie
dowiesz” i odwrócił się do mnie plecami.
Po chwili z pokoju dziennego niczym rycerz z mroku wyszła
moja rodzicielka w długim szlafroku w kwiatki. Była już po kąpieli co nie
wróżyło niczego dobrego. Swoje kazanie wzmocni argumentem, że jest już gotowa
do spania, a ja dopiero wracam. Przełknęłam ślinę.
– I jak tam matematyka? – spytała, a ja zrobiłam wielkie
oczy.
– Co? Matematyka? A dobrze, dobrze. Wszystko umiem –
powiedziałam szybko rzucając Mikołajowi pytające spojrzenie.
Mój brat ukłonił się w teatralnym geście.
– A Julka? – spytała mama.
– Julka też.
– Czyli pomogłaś koleżance?
– Tak, tak, oczywiście. – Uśmiechnęłam się.
– Głodna nie jesteś? Mama Julki ci dała obiad?
– Dała, dała – powiedziałam łapiąc w końcu równowagę na
kruchej powierzchni, po której stąpałam. – Ale szczerze mówiąc już zgłodniałam.
– W kuchni są kanapki. Ja idę do siebie. Dobranoc.
– Dobranoc mamo – powiedziałam. – Śpij dobrze.
– I nawzajem.
Odprowadziłam ją wzrokiem gdy wchodziła po schodach po czym
przybrałam na powrót pytające spojrzenie i udałam się do kuchni.
– Co jej powiedziałeś.
– Że poszłaś do Julki pomóc jej w matematyce – powiedział
spokojnie wyjmując z bułki pomidora.
Irytowało mnie zawsze, że mój brat nie lubi najlepszego
warzywa świata.
– Czemu to zrobiłeś?
Wzruszył ramionami.
– Masz teraz na mnie haka – powiedziałam.
– No mam.
– Czego chcesz?
– Niczego.
– Od kiedy jesteś taki bezinteresowny?
Spojrzał na mnie urażony.
– Kryję cię, a ty jeszcze wybrzydzasz. Zaraz pójdę i powiem
prawdę, że migdaliłaś się z tym dzieciakiem gdzieś po krzakach.
– Z nikim się nie migdaliłam, zboczeńcu!
Uśmiechnął się łobuzersko.
– A kto to w ogóle jest ten chłopaczek? – spytał.
– Nie twój interes.
Ze złością wzięłam do ust gryza kanapki.
– Nic do niego nie mam. Nieogarnięte chłopczę, ale lepszy
niż Kazimierski, więc masz moje błogosławieństwo. – Mikołaj uniósł rękę i
zrobił nade mną znak krzyża.
Popukałam się palcem w czoło.
– Sam jesteś „chłopczę”.
– Jak go bronisz – powiedział. – Jak lwica. Wielka miłość
wisi w powietrzu.
– Nie wiem co ty dziś brałeś, ale to odstaw, bo tylko się
wygłupiasz. Dobranoc.
Wyszłam, ale zawróciłam, by podziękować bratu za ochronę. W
mojej głowie zaświtał nowy pomysł. Mikołaj przestanie mnie pilnować, kiedy
tylko uwierzy w to, że kręcę z Jackiem, a wtedy będę mogła spokojnie dowiedzieć
się więcej o Kamilu.
Mój najkrótszy komentarz! Uwaga! :P
OdpowiedzUsuńRozdział bardzo pozytywny i fajny :)
Pozdrawiam!
PS Nie wiem co mam napisać - dzisiaj mam dziwny dzień :/ Obiecuję się poprawić :)
Bardzo ciekawy rozdział, no i Jacek ;) a co z Michasiem? Jestem tego baaardzo ciekawa ;) Bysiaczek16
OdpowiedzUsuń