piątek, 29 marca 2013

Rozdział 30. - Ściema


Dedyk dla Merr i Darkness, ponieważ wy pierwsze zatęskniłyście za pewnym bohaterem ;) A że to ostatni rozdział przed świętami życzę wam wszystkim pogodnej (nie wiem jak u was, ale u mnie śnieg za oknem) i wesołej Wielkanocy, miłej atmosfery, bogatego zająca i wszystkiego czego sobie zażyczycie. Przy okazji weny dla tych, którzy piszą, dobrych opowiadań, żeby było co czytać, wielu komentarzy (również sobie :P) byśmy wiedziały, że jesteśmy docenione i tak dalej J Już nie przeciągam. Czytajcie…

 ***

Pogoda była coraz ładniejsza i coraz trudniej było usiedzieć w szkole. Z żalem obserwowałam przez okno jasne słońce i błękitne niebo myśląc tylko o tym, by w końcu wyrwać się z tego budynku i zaczerpnąć jednej z pierwszych słonecznych kąpieli.
Było jeszcze za wcześnie na odliczanie dni do wakacji, ale myśl o nich pojawiała się coraz częściej w mojej głowie. Marzyłam o plaży, słońcu i mnóstwie wolnego czasu na świeżym powietrzu. Kiedy jednak nadchodziła sobota zapominałam zarówno o lekcjach, jak i o wspaniałej pogodzie. Cały dzień potrafiłam spędzić grając w gry lub przeglądając strony w Internecie.
Tak też spędzałam pewien słoneczny dzień jednego z ostatnich majowych weekendów. Siedziałam oczywiście nieuczesana i nieumalowana. Szczerze mówiąc cudem było to, że nie siedziałam w piżamie. Takim właśnie byłam leniem.
Nagle usłyszałam dzwonek. Nie przejęłam się nim póki nie rozbrzmiał ponownie.
– Mikołaj! – zawołałam. – Dzwonek.
Usłyszałam jak mój brat odsuwa krzesło i wstaje w pokoju obok. Rzucił mi naturalnie pogardliwe spojrzenie przez otwarte drzwi i zbiegł na dół otworzyć.
– Zuza jesteś? – Usłyszałam ironiczne pytanie.
– Nie – odkrzyknęłam z irytacją i wstałam.
Zastanawiałam się kto to mógł być. Z nikim się nie umawiałam.
Zeszłam po schodach na palcach, by niezauważona zajrzeć do przedpokoju. Nie było mi to jednak przeznaczone, gdyż mój mądry braciszek zaprosił intruza do domu.
Stał tyłem, więc nie mogłam go rozpoznać. Wychyliłam się bardziej przez balustradę, a wtedy deski pode mną zaskrzypiały cicho, a on odwrócił się. Omal nie padłam ze zdumienia.
– Jacek? – spytałam. – Co ty tu robisz?
Uśmiechnął się tajemniczo.
– A tak wpadłem spytać czy nie wyjdziesz na spacer.
Moje oczy ze zdumienia otworzyły się jeszcze szerzej.
– Na spacer?
– No przecież mówię. Wychodzisz z domu i idziesz przed siebie bez konkretnego punktu docelowego. To się nazywa spacer. Taka ładna pogoda, a ty w domu siedzisz.
Podeszłam bliżej zapominając, że nie mam makijażu, a moje włosy prawdopodobnie sterczą na wszystkie strony. Kątem oka zauważyłam, że Mikołaj wychyla się zza blatu udając, że robi coś w kuchni. Podeszłam i zamknęłam drzwi, które w tym domu zawsze były otwarte.
– Jesteś sam? – zwróciłam się do Jacka.
– Sam. A myślałaś, że z kim przyszedłem?
– Z Renatą, Kacprem, Kasią – wymieniłam.
– Nie.
– Mhm – mruknęłam i zapadła pomiędzy nami niezręczna cisza.
– To wyjdziesz? – spytał Jacek wpatrując się we mnie w oczekiwaniu.
Nie wychodziłam na spacery ze swoim chłopakiem, a miałam iść z innym? Czemu nie. Uśmiechnęłam się do własnych myśli.
– Spoko – powiedziałam i schyliłam się by włożyć buty.
– Pięknie wyglądasz. ­­– Usłyszałam Jacka.
Spojrzałam na niego z wyrzutem i puściłam trampki z powrotem na podłogę.
– Chwila, ogarnę się – rzuciłam i przypominając sobie o swoim wyglądzie pobiegłam na górę.
Po kilku minutach byłam już na dole gotowa do wyjścia. Mikołaj na powrót otworzył drzwi i stał oparty o framugę w samych tylko bokserkach. Jadł kanapkę, w którą jak zwykle napakował co tylko dało się tam włożyć i nie uciekło, a Jacek spoglądał na niego ze zmieszaniem na twarzy.
Rzuciłam bratu pogardliwe spojrzenie.
– Idę – powiedziałam tylko i wyszłam nie czekając na jego reakcję.
– Nie wiedziałem, że masz – powiedział Jacek, kiedy wyszliśmy już na zewnątrz.
– No to już wiesz.
Muszę przyznać, że bardzo dobrze czułam się w towarzystwie Jacka. Tak jak z Martą mogłam z nim rozmawiać o wszystkim i o niczym. Miał wielkie poczucie humoru, ale równocześnie potrafił być bardzo poważny. Czasami miałam wrażenie, że wcale nie wie co to kultura osobista, ale te złe maniery to chyba jedyna wada tego miłego chłopaka. Przynajmniej nie udawał kogoś, kim nie jest.
Obeszliśmy pół miasta na zmianę śmiejąc się z głupich dowcipów i poruszając całkiem poważne tematy. Zaczęło się już ściemniać kiedy zdałam sobie sprawę z faktu, że w gruncie rzeczy wyszłam z domu dawno temu i to pod nieobecność mamy, której Mikołaj na pewno naopowiadał już niestworzonych historii. Na dodatek zapomniałam z domu komórki, a wściekła rodzicielka bankowo milion razy dzwoniła kiedy zobaczyła, że mnie nie ma.
– Kurde – powiedziałam głośno, a Jacek spojrzał na mnie zdziwiony.
– Co jest?
– Na stówę będę miała szlaban.
Chłopak wpatrywał się we mnie bez zrozumienia.
– No późno już, a mama nawet nie wie dokąd poszłam.
– Nie no coś ty – zaprzeczył Jacek – późno? Dopiero po dwudziestej.
– No, a ja nie wróciłam na kolację.
– I co z tego?
– Dużo. Nie znasz mojej mamy.
– Nie mów, że zawsze jesteś taka grzeczna – powiedział łobuzersko dźgając mnie palcem w żebra.
– Muszę cię rozczarować, ale na ogół jestem.
Przyjrzał mi się badawczo jakby czekając aż przyznam się do żartu.
– Więc niestety, ale muszę iść.
– Odprowadzę cię – powiedział.
– To chyba nie jest najlepszy pomysł.
– Dlaczego?
Pomyślałam o mamie, ale nie miałam zamiaru mu tego tłumaczyć.
– Po prostu. Muszę lecieć. Pa.
Odeszłam, ale po chwili zauważyłam, że idzie za mną głupio się śmiejąc.
Zatrzymałam się.
– Co? – spytałam zirytowana. – Mam coś na włosach?
Podszedł bliżej cały czas chichocząc.
– Nie – powiedział.
– To z czego rżysz?
– Przecież idziemy w tą samą stronę.
Kiedy dotarł do mnie sens tych słów sama zaczęłam się śmiać i nie mogłam przestać przez następne kilkanaście minut naszego wspólnego spaceru. Siłą rzeczy Jacek musiał odprowadzić mnie pod dom, ponieważ sam mieszkał dalej. Niekontrolowane wybuchy śmiechu i ból przepony wciąż uniemożliwiały mi normalna komunikację. Miałam już pokazać na migi, że muszę lecieć, kiedy Jacek nagle spoważniał i zadał najdziwniejsze pytanie jakiego mogłabym spodziewać się w tamtym momencie.
Zamilkłam również poważniejąc jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Było to zwyczajne pytanie, ale jego grobowa mina mnie zaniepokoiła. Udałam, że nie słyszę.
– Lubisz mnie? – powtórzył patrząc mi prosto w oczy.
– No wiesz… – zaczęłam.
– Co wiem?
– Jeszcze cię nie znam.
Pokiwał głową w zamyśleniu. Sama nie wiem dlaczego powiedziałam to, co powiedziałam. Lubiłam go. Naprawdę dobrze mi się z nim rozmawiało i spędzało czas, ale sama przed sobą nie chciałam tego przyznać. Większość moich koleżanek uznałoby go za zwykłego, niewartego uwagi dzieciaka.
– Ok to już pójdę – powiedział i pospiesznie przytulił mnie na pożegnanie po czym odbiegł zanim zdążyłam zareagować.
Wślizgnęłam się do domu mając nadzieję, że uda mi się przemknąć do pokoju nie zauważoną i udać, że byłam tam cały czas. Od razu jednak natknęłam się na Mikołaja z kanapką w ręku stojącego w tym samym miejscu co rano. Nie zdołałam powstrzymać parsknięcia śmiechem na myśl, że ja przeszłam pół miasta, a on nie skończył jednej kanapki.
– Co? – spytał głupkowato.
– Nic. Ciągle żresz.
Zrobił obrażoną minę.
– Tak się odwdzięczasz siostrzyczko?
– Za co?
Mikołaj zrobił minę z serii „pytaj, ale niczego się nie dowiesz” i odwrócił się do mnie plecami.
Po chwili z pokoju dziennego niczym rycerz z mroku wyszła moja rodzicielka w długim szlafroku w kwiatki. Była już po kąpieli co nie wróżyło niczego dobrego. Swoje kazanie wzmocni argumentem, że jest już gotowa do spania, a ja dopiero wracam. Przełknęłam ślinę.
– I jak tam matematyka? – spytała, a ja zrobiłam wielkie oczy.
– Co? Matematyka? A dobrze, dobrze. Wszystko umiem – powiedziałam szybko rzucając Mikołajowi pytające spojrzenie.
Mój brat ukłonił się w teatralnym geście.
– A Julka? – spytała mama.
– Julka też.
– Czyli pomogłaś koleżance?
– Tak, tak, oczywiście. – Uśmiechnęłam się.
– Głodna nie jesteś? Mama Julki ci dała obiad?
– Dała, dała – powiedziałam łapiąc w końcu równowagę na kruchej powierzchni, po której stąpałam. – Ale szczerze mówiąc już zgłodniałam.
– W kuchni są kanapki. Ja idę do siebie. Dobranoc.
– Dobranoc mamo – powiedziałam. – Śpij dobrze.
– I nawzajem.
Odprowadziłam ją wzrokiem gdy wchodziła po schodach po czym przybrałam na powrót pytające spojrzenie i udałam się do kuchni.
– Co jej powiedziałeś.
– Że poszłaś do Julki pomóc jej w matematyce – powiedział spokojnie wyjmując z bułki pomidora.
Irytowało mnie zawsze, że mój brat nie lubi najlepszego warzywa świata.
– Czemu to zrobiłeś?
Wzruszył ramionami.
– Masz teraz na mnie haka – powiedziałam.
– No mam.
– Czego chcesz?
– Niczego.
– Od kiedy jesteś taki bezinteresowny?
Spojrzał na mnie urażony.
– Kryję cię, a ty jeszcze wybrzydzasz. Zaraz pójdę i powiem prawdę, że migdaliłaś się z tym dzieciakiem gdzieś po krzakach.
– Z nikim się nie migdaliłam, zboczeńcu!
Uśmiechnął się łobuzersko.
– A kto to w ogóle jest ten chłopaczek? – spytał.
– Nie twój interes.
Ze złością wzięłam do ust gryza kanapki.
– Nic do niego nie mam. Nieogarnięte chłopczę, ale lepszy niż Kazimierski, więc masz moje błogosławieństwo. – Mikołaj uniósł rękę i zrobił nade mną znak krzyża.
Popukałam się palcem w czoło.
– Sam jesteś „chłopczę”.
– Jak go bronisz – powiedział. – Jak lwica. Wielka miłość wisi w powietrzu.
– Nie wiem co ty dziś brałeś, ale to odstaw, bo tylko się wygłupiasz. Dobranoc.
Wyszłam, ale zawróciłam, by podziękować bratu za ochronę. W mojej głowie zaświtał nowy pomysł. Mikołaj przestanie mnie pilnować, kiedy tylko uwierzy w to, że kręcę z Jackiem, a wtedy będę mogła spokojnie dowiedzieć się więcej o Kamilu.

2 komentarze:

  1. Mój najkrótszy komentarz! Uwaga! :P
    Rozdział bardzo pozytywny i fajny :)
    Pozdrawiam!
    PS Nie wiem co mam napisać - dzisiaj mam dziwny dzień :/ Obiecuję się poprawić :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo ciekawy rozdział, no i Jacek ;) a co z Michasiem? Jestem tego baaardzo ciekawa ;) Bysiaczek16

    OdpowiedzUsuń