środa, 29 maja 2013

Rozdział 39. - Stewart

Po jakimś czasie sprawy zaczęły się lepiej układać. Ania wróciła do siebie, mama do pracy, a pogoda nadal była ładna, choć nie upalna. Marika wciąż miewała dzikie pomysły. Pewnego sierpniowego popołudnia zorganizowałyśmy konkurs na skok z huśtawki. Była niewielka i często denerwowałyśmy się, że nie można się na niej bujać tak wysoko, jak miało się ochotę. Konkurencja polegała na tym, by rozpędzić huśtawkę do granic możliwości i wyskoczyć z niej jak najdalej. Wielokrotnie bawiłam się w ten sposób, ale Marika była rywalem nie do przebicia. Kilka razy wyprzedziła mnie dosłownie o pół stopy, a ja za nic w świecie nie mogłam pobić własnego rekordu. Opracowałam nową technikę skoku, polegającą na odpowiedniej pracy nóg, tak by pomogły one wylądować dalej. Owa technika okazała się aż nazbyt skuteczna.
Rozbujałam się maksymalnie silnie i skupiłam siły na odbiciu. Zanim zdążyłam się zorientować byłam już w powietrzu, a po chwili z impetem upadłam na huśtawkę-konika przeznaczonego dla małych dzieci. Chciałam już powiedzieć, że nic mi się nie stało, gdy poczułam ostry ból w nadgarstku lewej ręki, która w mgnieniu oka stała się nabrzmiała i sina. Pulsujący ból, poczucie odrętwienia i spuchnięcie spowodowały, że nie mogłam nią ruszyć.
– Ała – zdołałam wyksztusić. Krzyknęłam to głośniej, gdy Marika dotknęła lekko mojej ręki.
– Chyba złamałaś – powiedziała poważnie. – Kurde.
– Kurde?! Ałaaa! – krzyknęłam na całe gardło.
– Nawet nie dotknęłam – Marika cofnęła ręce.
Jeszcze tego samego dnia zjawiłam się u Kacpra z nowym, śnieżnobiałym, pachnącym chemią gipsem. W pierwszej chwili nawet nie zauważył, że go mam. Dopiero Kasia zwróciła na niego uwagę.
Kacper był zły na Marikę za ten pomysł. Nie widział natomiast w całym zajściu ani cienia mojej winy. Zaczęło się od pytań w stylu "jak to się stało?". Gdy dowiedział się o naszej zabawie jego spojrzenie przybrało karcący charakter.
– Czyj to był pomysł w ogóle? – zwrócił się do Mariki podnosząc ton.
– Nasz – odparła spokojnie.
– Nie kłam. Zuzia nie miewa takich głupich pomysłów – powiedział pewnie nie patrząc nawet w moją stronę. – Znam cię Marika.
Od początku wydawało mi się, że jej nie lubi. Teraz nie miałam już wątpliwości.
– Daj spokój Kacper – wtrąciłam się.
– Daje, daje – powiedział nieco spokojniej. – Róbcie sobie co chcecie.
– Co go ugryzło? – spytała Marika głośno patrząc na schody, na których przed chwilą zniknął Kacper.
Wzruszyłam ramionami.
Jeszcze tego samego wieczora przyszedł do mnie przynosząc mi prezent. Domyśliłam się co chował pod kurtką widząc jego wesoły uśmiech i słysząc ciche popiskiwanie. Kacper wyjął małe tekturowe pudełko i otworzył je delikatnie.
– Jaka słodka – powiedziałam z uniesieniem biorąc do ręki maleńką jeszcze, białą myszkę.
– To on.
– Myszek – zaśmiałam się. – W takim razie dam ci na imię Stewart. Stewart Malutki.
Przez chwilę oboje głaskałyśmy myszkę, która patrzyła na nas z zainteresowaniem i obwąchiwała nasze dłonie poruszając przy tym zabawnie noskiem. W pewnym momencie poczułam ciepły dotyk Kacpra na mojej dłoni.
– Musisz załatwić mu klatkę – powiedział, gdy podniosłam oczy.
Uśmiechnęłam się.
– Oczywiście – powiedziałam.
– To na przeprosiny – powiedział nagle, a gdy znów na niego spojrzałam miał najpoważniejszą minę na świecie.
– Nie musisz mnie przepraszać, Kacper – powiedziałam też nieco surowszym tonem. – Raczej Marikę.
– Jej nie przeproszę – powiedział stanowczo.
Włożyłam Stewarta z powrotem do pudełka i spojrzałam na Kacpra bawiącego się sznurkiem od bluzy.
– No ok – powiedział cicho. – Ją też przeproszę. Ale nie będę jej kupował myszy - zażartował i mimowolnie się uśmiechnęłam.
– Nie lubisz jej.
– No nie bardzo – przyznał.
Kiedy załatwiłam już dom dla Stewarta i pożegnałam się z Mariką, która tym razem podzieliła mój los i wyjeżdżała z rodzicami na kilka dni na Mazury, poczułam się nagle dziwnie samotna. Chociaż Kacper mieszkał zaledwie do drugiej stronie naszego osiedla nie pokazał się u mnie od czasu pamiętnego wypadku na huśtawce. Pomyślałam, że pewnie uznał mnie za równie dziecinną i nieodpowiedzialną szczeniarę, za jaką miał Marikę i zrobiło mi się smutno. Nie cieszyło mnie słońce za oknem, wolny czas, ani opalenizna, która była pamiątką po pobycie w Ustce.
– Jak myślisz Stewart, hm? – pytałam mojego nowego przyjaciela głaszcząc jego białe futerko. – Kacper już nas nie lubi?
Ale Stewart nie odpowiadał i tylko wchłaniał ziarnka pszenicy, których szukał w karmie kręcąc się po całej klatce.
Pewnego dnia postanowiłam wybrać się na samotny spacer. Czasami jest to jedyna rzecz, którą można zrobić w danej sytuacji nie chcąc pozostać biernym, a to była właśnie jedna z takich chwil.
Było jeszcze dość wcześnie i słońce nie zdążyło nagrzać powietrza ochłodzonego po sierpniowej nocy. Kroczyłam wolno po ulicy wolnej o tej porze od samochodów i zatrzymałam się pod jednym z domów. Rozdrażnione psy zaczęły na mnie szczekać i warczeć, ale byłam niewzruszona i stałam tam dalej. Właściwie moje myśli odpłynęły gdzieś daleko i nawet przestałam słyszeć ujadanie psów.
W pewnym momencie z domu ktoś wyszedł.
– Nora, Tina, buda! – usłyszałam dziewczęcy głos. – Maniek, chodź tutaj!
Odwróciłam się i ujrzałam Kamilę. Miała na sobie jaskrawo-żółtą bluzę z różowym nadrukiem i wielkie trampki z kolorowymi sznurówkami. Mogłabym przysiąc, że dokładnie takie, jakie nosiła Patrycja.
– Cześć - powiedziałam bez zastanowienia i już miałam odejść, gdy Kamila uśmiechnęła się szeroko i zanim zdążyłam się zorientować znalazła się przy mnie.
– Zuzia! – powiedziała z zachwytem i zaczęła mnie całować w policzki. – Hej, co u ciebie?
– Wszystko dobrze – wybąkałam zaskoczona.
– Jak miło, że wpadłaś – mówiła uśmiechnięta Kamila. – Właśnie robimy tosty.
– Robimy?
– No tak, z dziewczynami – powiedziała prowadząc mnie do wejścia.
– Aha... Ehm... no tak – zaczęłam się zacinać w mowie. – Fajne trampki.
Widziałam, że niezwykle ucieszył ją ten komplement, gdyż uśmiechnęła się jeszcze szerzej i zaczęła opowiadać gdzie i za ile je kupiła.
W domu Kamili nie byłam od bardzo długiego czasu, ale nic tu się nie zmieniło. W przedpokoju panował taki sam bałagan, ściany nie zmieniły koloru, a nawet miski z jedzeniem dla psów stały w tym samym miejscu. Gdy tylko weszłam zrobiła się na chwilę bardzo cicho.
– Zuzia przyszła – oznajmiła Kamila i ponownie rozbrzmiał gwar.
W kuchni było pięć dziewcząt (wliczając w to Kamilę), a przy lodówce stał jeszcze wysoki blondyn w bejsbolówce z daszkiem odwróconym w tył. Rozpoznałam Patrycję oraz Julitę i Kasię, które były w gronie jej przyjaciółek. Szatynka o śniadej cerze musiała być kuzynką Kamili, która przyjeżdżała do niej w dzieciństwie, natomiast blondyna, który przyglądał mi się z zaciekawieniem przygryzając plasterek żółtego sera, nie znałam na pewno.
– Jestem Zuzia – wyciągnęłam do niego rękę.
– Wiem – odparł z głupkowatym uśmieszkiem nie ruszając się z miejsca.
Opuściłam rękę czując, że moje policzki nabierają ceglanego odcienia.
– Maciek – usłyszałam po chwili i spojrzałam na blondyna, który wytarł dłoń w spodnie i podał mi. Uścisnęłam ją niepewnie i natychmiast puściałam. Dziewczyny zajęte były szykowaniem śniadania na plażę. Liczyły gotowe tosty i karciły drugiego chłopaka, który nagle się pojawił i próbował się nimi poczęstować.
– Dajcie parę, nic nie jadłam! – zadeklarował łamaną polszczyzną, po której domyśliłam się kim jest.
– Patrick!
Spojrzał na mnie zdziwiony, a na jego twarz powoli wpełzł delikatny uśmiech.
– Zuzia – powiedział i podszedł, by mnie uściskać, podobnie jak zrobiła to wcześniej Kamila
Patrick był kuzynem Kasi, który przyjeżdżał do niej co wakacje z Niemiec. Z każdym rokiem coraz trudniej było go rozpoznać, zupełnie jakby tam, za zachodnią granicą, ludzie szybciej dorastali i mężnieli. Patrick odziedziczył po ojcu niezwykle ciemną karnację, czarne, kręcone włosy i brązowe oczy. Wyglądał raczej jak Hiszpan, niż jak Niemiec i miał ogromne powodzenie u dziewczyn. Przy tym był niezwykle sympatyczny i zabawny ze swoją kaleką mową.
– Jak dobrze cię widzić – powiedział z uśmiechem.
– Ciebie też – odparłam wesoło i pomyślałam, że poranny spacer okazał się świetnym pomysłem.
Jak się okazało, dziewczyny miały zaplanowany cały dzień. Po umówionym na ranek i przedpołudnie plażowaniu miały zamiar iść na lody, a następnie po obiedzie wybrać się na zakupy.
– A wieczorem oglądniemy jakiś film – powiedziała Kamila. – U mnie. Dobrze, że starych nie ma.
Spędziłam z nimi każdą wolną minutę i czułam się jak jedna z tej dziwnej paczki. Nad jeziorem chłopacy popisywali się skacząc do wody "na główkę", a dziewczyny leżały plackiem na molo łapiąc każdy promień słońca. Dużą porcję truskawkowych lodów z polewą kupił mi Patryk, którego twarzy do końca dnia nie opuszczał wesoły uśmiech. Zakupy również się udały, choć nie miałam w planach niczego kupować.
– Przymierz chociaż – mówiła Kamila przynosząc mi coraz to więcej ubrań i strojów kąpielowych. Naprzebierałam się chyba za wszystkie czasy.
Niestety dobry humor nie utrzymał się długo. Po powrocie do domu zastała mnie przykra niespodzianka.
– Córeczko pakuj się – powiedziała mama zajęta układaniem ręczników w walizce.
– Co? – spytałam zdębiała.
– Nie co, tylko proszę – powiedziała i wskazała palcem na łóżko. – Tam, tata przygotował ci torbę.
– Ja nigdzie nie jadę – powiedziałam oburzona.
– Zuzia – mama podeszła do mnie. – Jedziemy do cioci Czesi. Jej mama umarła i trzeba pomóc załatwić pogrzeb. Wiesz jak ciocia Czesia była przywiązana do mamy – spojrzała mi w oczy. – Wyobrażam sobie jak ona musi się teraz czuć – dodała ciszej.
– Mamo, chyba nie mówisz poważnie – utkwiłam oczy w jej odwróconej głowie pokrytej gęstwiną kręconych, ciemnych włosów. – Przecież to drugi koniec Polski.
Mama spojrzała na mnie ze zdziwieniem widocznym w brązowych, dużych oczach. – Ciesz się – rzekła. – Będziesz miała wakacje. Zobaczysz trochę Polski.
– Mamo...
– Są tam piękne krajobrazy, góry...
– Mamo!
– Może poznasz jakieś koleżanki...
– Mamo! Nie chcę poznawać koleżanek. Chcę zostać z Kacprem! – nie wytrzymałam.
– Z kim? – zdziwiła się.
– Z nikim – odparłam ciszej. – Nieważne.
Mama milczała przez chwilę, po czym ignorując moją uwagę zabrała się za pakowanie walizki. Swojej nie tknęłam.
– Pakuj, bo szkoda czasu.
– Kiedy macie zamiar jechać?
– Dziś wieczorem.
– Dzisiaj?! – wybuchałam. – Nie zdążę się nawet z nikim pożegnać.
– Przecież mówię, że dzisiaj. Pakuj torbę, proszę cię. Sama nie będę wszystkiego pakować.
– I dobrze. Ja zostaję.
– Przecież nie zostawimy cię samej w domu.
– A Mikołaj?
Mama odwróciła się i spojrzała na mnie jak na kosmitkę.
– Mikołaj jest przecież na obozie – powiedziała.
Moje policzki spłonęły rumieńcem. Jakim sposobem mogłam nie zauważyć nieobecności brata? Czy byłam aż tak zajęta sobą.
– Zapomniałam – bąknęłam niepewnie. – W każdym razie nieważne. Nie chcę jechać. Mogę na przykład zostać u babci.
To rozwiązanie wydawało mi się najrozsądniejsze. Babcia zawsze była dla mnie dobra i choć mieszkała w dziurze bez Internetu i kanalizacji, było to tylko dziesięć kilometrów stąd. Mama przystanęła zamyślona ponownie przerywając swoje zajęcie.
– Jesteś pewna, że nie chcesz jechać? – spytała.
– Nie mam zamiaru pokonywać tysiąca kilometrów, by zobaczyć nieboszczkę w trumnie.
– Zuza nie bądź bezczelna – mama łypnęła na mnie groźnie.
– Przepraszam. Tak, jestem pewna, że nie chcę jechać.
– No dobrze – mama westchnęła głęboko – Tomek!
– Tak? – tata pojawił się w drzwiach z szybkością błyskawicy.
– Zawieź Zuzię do mamy. Nie chce jechać z nami w góry. A ty pakuj się – kiwnęła na mnie głową. – Do babci też musisz coś zabrać.
Już w samochodzie obmyślałam plan ucieczki. Wzięłam z domu zapasowy klucz, ale jak można się domyślić nie udało mi się zawiadomić nikogo o nagłym wyjeździe. Droga zajęła nam zaledwie kilkanaście minut. Babcia powitała nas jak zawsze życzliwie i gorąco, a wiadomość o nagłym moim pobycie u niej przyjęła z wielką radością.
– Oj dziecko, niechże się uścisnę – spojrzała na mnie wyciągając ramiona. – Stęskniłaś się za babcią.

– No tak jakby – mruknęłam pod nosem, po czym głośniej dodałam: – Tak babciu, bardzo.

3 komentarze:

  1. Jest nowy rozdział! Jest nowy rozdział! :) Hihi, muszę się uspokoić ;P
    Po przeczytaniu całego wychodzi na to, iż Zuzia bardzo mocno polubiła Kacpra lub może coś więcej. Z tego się cieszę :) Fajnie, że nie musiała jechać, gdy tego nie chciała. Ciekawa jestem jak ucieknie oraz jak spotka się z Kacprem i resztą bandy. Mam nadzieję, że zdoła zrealizować swoje zamierzenie.
    Fajnie, że ten blog istnieje ;) Lubię czytać te opowieści ;)
    Pozdrawiam, życzę weny i czekam na nn ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już chyba tylko Ty czytasz :P W wakacje będzie więcej czasu, to może inni zajrzą. Ja też mam mało, więc rzadko na razie będę rozdziały dodawać. Kolejny już gotowy ;)

      Usuń
  2. To się porobiło. Dla Zuzi ta sprawa z Kacprem musi być ważna. Wiele osób przewinęło się przez rozdział.
    Czekam na następny. :)

    Pozdrawiam, Bairre.

    OdpowiedzUsuń