Po jakimś
czasie sprawy zaczęły się lepiej układać. Ania wróciła do siebie, mama do
pracy, a pogoda nadal była ładna, choć nie upalna. Marika wciąż miewała dzikie
pomysły. Pewnego sierpniowego popołudnia zorganizowałyśmy konkurs na skok z
huśtawki. Była niewielka i często denerwowałyśmy się, że nie można się na niej
bujać tak wysoko, jak miało się ochotę. Konkurencja polegała na tym, by rozpędzić
huśtawkę do granic możliwości i wyskoczyć z niej jak najdalej. Wielokrotnie
bawiłam się w ten sposób, ale Marika była rywalem nie do przebicia. Kilka razy
wyprzedziła mnie dosłownie o pół stopy, a ja za nic w świecie nie mogłam pobić
własnego rekordu. Opracowałam nową technikę skoku, polegającą na odpowiedniej
pracy nóg, tak by pomogły one wylądować dalej. Owa technika okazała się aż
nazbyt skuteczna.
Rozbujałam
się maksymalnie silnie i skupiłam siły na odbiciu. Zanim zdążyłam się zorientować
byłam już w powietrzu, a po chwili z impetem upadłam na huśtawkę-konika
przeznaczonego dla małych dzieci. Chciałam już powiedzieć, że nic mi się nie
stało, gdy poczułam ostry ból w nadgarstku lewej ręki, która w mgnieniu oka
stała się nabrzmiała i sina. Pulsujący ból, poczucie odrętwienia i spuchnięcie
spowodowały, że nie mogłam nią ruszyć.
– Ała –
zdołałam wyksztusić. Krzyknęłam to głośniej, gdy Marika dotknęła lekko mojej
ręki.
– Chyba
złamałaś – powiedziała poważnie. – Kurde.
– Kurde?!
Ałaaa! – krzyknęłam na całe gardło.
– Nawet nie
dotknęłam – Marika cofnęła ręce.
Jeszcze tego
samego dnia zjawiłam się u Kacpra z nowym, śnieżnobiałym, pachnącym chemią
gipsem. W pierwszej chwili nawet nie zauważył, że go mam. Dopiero Kasia
zwróciła na niego uwagę.
Kacper był
zły na Marikę za ten pomysł. Nie widział natomiast w całym zajściu ani cienia
mojej winy. Zaczęło się od pytań w stylu "jak to się stało?". Gdy
dowiedział się o naszej zabawie jego spojrzenie przybrało karcący charakter.
– Czyj to był
pomysł w ogóle? – zwrócił się do Mariki podnosząc ton.
– Nasz –
odparła spokojnie.
– Nie kłam.
Zuzia nie miewa takich głupich pomysłów – powiedział pewnie nie patrząc nawet w
moją stronę. – Znam cię Marika.
Od początku
wydawało mi się, że jej nie lubi. Teraz nie miałam już wątpliwości.
– Daj spokój
Kacper – wtrąciłam się.
– Daje, daje
– powiedział nieco spokojniej. – Róbcie sobie co chcecie.
– Co go
ugryzło? – spytała Marika głośno patrząc na schody, na których przed chwilą
zniknął Kacper.
Wzruszyłam
ramionami.
Jeszcze tego
samego wieczora przyszedł do mnie przynosząc mi prezent. Domyśliłam się co
chował pod kurtką widząc jego wesoły uśmiech i słysząc ciche popiskiwanie.
Kacper wyjął małe tekturowe pudełko i otworzył je delikatnie.
– Jaka słodka
– powiedziałam z uniesieniem biorąc do ręki maleńką jeszcze, białą myszkę.
– To on.
– Myszek –
zaśmiałam się. – W takim razie dam ci na imię Stewart. Stewart Malutki.
Przez chwilę
oboje głaskałyśmy myszkę, która patrzyła na nas z zainteresowaniem i
obwąchiwała nasze dłonie poruszając przy tym zabawnie noskiem. W pewnym
momencie poczułam ciepły dotyk Kacpra na mojej dłoni.
– Musisz
załatwić mu klatkę – powiedział, gdy podniosłam oczy.
Uśmiechnęłam
się.
– Oczywiście
– powiedziałam.
– To na
przeprosiny – powiedział nagle, a gdy znów na niego spojrzałam miał
najpoważniejszą minę na świecie.
– Nie musisz
mnie przepraszać, Kacper – powiedziałam też nieco surowszym tonem. – Raczej
Marikę.
– Jej nie przeproszę
– powiedział stanowczo.
Włożyłam Stewarta
z powrotem do pudełka i spojrzałam na Kacpra bawiącego się sznurkiem od bluzy.
– No ok –
powiedział cicho. – Ją też przeproszę. Ale nie będę jej kupował myszy -
zażartował i mimowolnie się uśmiechnęłam.
– Nie lubisz
jej.
– No nie
bardzo – przyznał.
Kiedy
załatwiłam już dom dla Stewarta i pożegnałam się z Mariką, która tym razem
podzieliła mój los i wyjeżdżała z rodzicami na kilka dni na Mazury, poczułam
się nagle dziwnie samotna. Chociaż Kacper mieszkał zaledwie do drugiej stronie
naszego osiedla nie pokazał się u mnie od czasu pamiętnego wypadku na huśtawce.
Pomyślałam, że pewnie uznał mnie za równie dziecinną i nieodpowiedzialną
szczeniarę, za jaką miał Marikę i zrobiło mi się smutno. Nie cieszyło mnie
słońce za oknem, wolny czas, ani opalenizna, która była pamiątką po pobycie w
Ustce.
– Jak myślisz
Stewart, hm? – pytałam mojego nowego przyjaciela głaszcząc jego białe futerko.
– Kacper już nas nie lubi?
Ale Stewart
nie odpowiadał i tylko wchłaniał ziarnka pszenicy, których szukał w karmie
kręcąc się po całej klatce.
Pewnego dnia
postanowiłam wybrać się na samotny spacer. Czasami jest to jedyna rzecz, którą
można zrobić w danej sytuacji nie chcąc pozostać biernym, a to była właśnie
jedna z takich chwil.
Było jeszcze
dość wcześnie i słońce nie zdążyło nagrzać powietrza ochłodzonego po sierpniowej
nocy. Kroczyłam wolno po ulicy wolnej o tej porze od samochodów i zatrzymałam
się pod jednym z domów. Rozdrażnione psy zaczęły na mnie szczekać i warczeć,
ale byłam niewzruszona i stałam tam dalej. Właściwie moje myśli odpłynęły
gdzieś daleko i nawet przestałam słyszeć ujadanie psów.
W pewnym
momencie z domu ktoś wyszedł.
– Nora, Tina,
buda! – usłyszałam dziewczęcy głos. – Maniek, chodź tutaj!
Odwróciłam
się i ujrzałam Kamilę. Miała na sobie jaskrawo-żółtą bluzę z różowym nadrukiem
i wielkie trampki z kolorowymi sznurówkami. Mogłabym przysiąc, że dokładnie
takie, jakie nosiła Patrycja.
– Cześć -
powiedziałam bez zastanowienia i już miałam odejść, gdy Kamila uśmiechnęła się
szeroko i zanim zdążyłam się zorientować znalazła się przy mnie.
– Zuzia! –
powiedziała z zachwytem i zaczęła mnie całować w policzki. – Hej, co u ciebie?
– Wszystko
dobrze – wybąkałam zaskoczona.
– Jak miło,
że wpadłaś – mówiła uśmiechnięta Kamila. – Właśnie robimy tosty.
– Robimy?
– No tak, z
dziewczynami – powiedziała prowadząc mnie do wejścia.
– Aha... Ehm...
no tak – zaczęłam się zacinać w mowie. – Fajne trampki.
Widziałam, że
niezwykle ucieszył ją ten komplement, gdyż uśmiechnęła się jeszcze szerzej i
zaczęła opowiadać gdzie i za ile je kupiła.
W domu Kamili
nie byłam od bardzo długiego czasu, ale nic tu się nie zmieniło. W przedpokoju
panował taki sam bałagan, ściany nie zmieniły koloru, a nawet miski z jedzeniem
dla psów stały w tym samym miejscu. Gdy tylko weszłam zrobiła się na chwilę
bardzo cicho.
– Zuzia
przyszła – oznajmiła Kamila i ponownie rozbrzmiał gwar.
W kuchni było
pięć dziewcząt (wliczając w to Kamilę), a przy lodówce stał jeszcze wysoki
blondyn w bejsbolówce z daszkiem odwróconym w tył. Rozpoznałam Patrycję oraz
Julitę i Kasię, które były w gronie jej przyjaciółek. Szatynka o śniadej cerze
musiała być kuzynką Kamili, która przyjeżdżała do niej w dzieciństwie,
natomiast blondyna, który przyglądał mi się z zaciekawieniem przygryzając
plasterek żółtego sera, nie znałam na pewno.
– Jestem
Zuzia – wyciągnęłam do niego rękę.
– Wiem –
odparł z głupkowatym uśmieszkiem nie ruszając się z miejsca.
Opuściłam
rękę czując, że moje policzki nabierają ceglanego odcienia.
– Maciek –
usłyszałam po chwili i spojrzałam na blondyna, który wytarł dłoń w spodnie i
podał mi. Uścisnęłam ją niepewnie i natychmiast puściałam. Dziewczyny zajęte
były szykowaniem śniadania na plażę. Liczyły gotowe tosty i karciły drugiego
chłopaka, który nagle się pojawił i próbował się nimi poczęstować.
– Dajcie parę,
nic nie jadłam! – zadeklarował łamaną polszczyzną, po której domyśliłam się kim
jest.
– Patrick!
Spojrzał na
mnie zdziwiony, a na jego twarz powoli wpełzł delikatny uśmiech.
– Zuzia –
powiedział i podszedł, by mnie uściskać, podobnie jak zrobiła to wcześniej
Kamila
Patrick był
kuzynem Kasi, który przyjeżdżał do niej co wakacje z Niemiec. Z każdym rokiem
coraz trudniej było go rozpoznać, zupełnie jakby tam, za zachodnią granicą,
ludzie szybciej dorastali i mężnieli. Patrick odziedziczył po ojcu niezwykle
ciemną karnację, czarne, kręcone włosy i brązowe oczy. Wyglądał raczej jak
Hiszpan, niż jak Niemiec i miał ogromne powodzenie u dziewczyn. Przy tym był
niezwykle sympatyczny i zabawny ze swoją kaleką mową.
– Jak dobrze
cię widzić – powiedział z uśmiechem.
– Ciebie też
– odparłam wesoło i pomyślałam, że poranny spacer okazał się świetnym pomysłem.
Jak się okazało,
dziewczyny miały zaplanowany cały dzień. Po umówionym na ranek i przedpołudnie
plażowaniu miały zamiar iść na lody, a następnie po obiedzie wybrać się na zakupy.
– A wieczorem
oglądniemy jakiś film – powiedziała Kamila. – U mnie. Dobrze, że starych nie
ma.
Spędziłam z
nimi każdą wolną minutę i czułam się jak jedna z tej dziwnej paczki. Nad
jeziorem chłopacy popisywali się skacząc do wody "na główkę", a
dziewczyny leżały plackiem na molo łapiąc każdy promień słońca. Dużą porcję
truskawkowych lodów z polewą kupił mi Patryk, którego twarzy do końca dnia nie
opuszczał wesoły uśmiech. Zakupy również się udały, choć nie miałam w planach
niczego kupować.
– Przymierz
chociaż – mówiła Kamila przynosząc mi coraz to więcej ubrań i strojów
kąpielowych. Naprzebierałam się chyba za wszystkie czasy.
Niestety
dobry humor nie utrzymał się długo. Po powrocie do domu zastała mnie przykra
niespodzianka.
– Córeczko
pakuj się – powiedziała mama zajęta układaniem ręczników w walizce.
– Co? –
spytałam zdębiała.
– Nie co,
tylko proszę – powiedziała i wskazała palcem na łóżko. – Tam, tata przygotował
ci torbę.
– Ja nigdzie
nie jadę – powiedziałam oburzona.
– Zuzia –
mama podeszła do mnie. – Jedziemy do cioci Czesi. Jej mama umarła i trzeba
pomóc załatwić pogrzeb. Wiesz jak ciocia Czesia była przywiązana do mamy –
spojrzała mi w oczy. – Wyobrażam sobie jak ona musi się teraz czuć – dodała
ciszej.
– Mamo, chyba
nie mówisz poważnie – utkwiłam oczy w jej odwróconej głowie pokrytej gęstwiną
kręconych, ciemnych włosów. – Przecież to drugi koniec Polski.
Mama
spojrzała na mnie ze zdziwieniem widocznym w brązowych, dużych oczach. – Ciesz
się – rzekła. – Będziesz miała wakacje. Zobaczysz trochę Polski.
– Mamo...
– Są tam
piękne krajobrazy, góry...
– Mamo!
– Może
poznasz jakieś koleżanki...
– Mamo! Nie
chcę poznawać koleżanek. Chcę zostać z Kacprem! – nie wytrzymałam.
– Z kim? –
zdziwiła się.
– Z nikim –
odparłam ciszej. – Nieważne.
Mama milczała
przez chwilę, po czym ignorując moją uwagę zabrała się za pakowanie walizki.
Swojej nie tknęłam.
– Pakuj, bo
szkoda czasu.
– Kiedy macie
zamiar jechać?
– Dziś
wieczorem.
– Dzisiaj?! –
wybuchałam. – Nie zdążę się nawet z nikim pożegnać.
– Przecież
mówię, że dzisiaj. Pakuj torbę, proszę cię. Sama nie będę wszystkiego pakować.
– I dobrze.
Ja zostaję.
– Przecież
nie zostawimy cię samej w domu.
– A Mikołaj?
Mama
odwróciła się i spojrzała na mnie jak na kosmitkę.
– Mikołaj
jest przecież na obozie – powiedziała.
Moje policzki
spłonęły rumieńcem. Jakim sposobem mogłam nie zauważyć nieobecności brata? Czy
byłam aż tak zajęta sobą.
– Zapomniałam
– bąknęłam niepewnie. – W każdym razie nieważne. Nie chcę jechać. Mogę na
przykład zostać u babci.
To
rozwiązanie wydawało mi się najrozsądniejsze. Babcia zawsze była dla mnie dobra
i choć mieszkała w dziurze bez Internetu i kanalizacji, było to tylko dziesięć
kilometrów stąd. Mama przystanęła zamyślona ponownie przerywając swoje zajęcie.
– Jesteś pewna,
że nie chcesz jechać? – spytała.
– Nie mam
zamiaru pokonywać tysiąca kilometrów, by zobaczyć nieboszczkę w trumnie.
– Zuza nie
bądź bezczelna – mama łypnęła na mnie groźnie.
–
Przepraszam. Tak, jestem pewna, że nie chcę jechać.
– No dobrze –
mama westchnęła głęboko – Tomek!
– Tak? – tata
pojawił się w drzwiach z szybkością błyskawicy.
– Zawieź
Zuzię do mamy. Nie chce jechać z nami w góry. A ty pakuj się – kiwnęła na mnie
głową. – Do babci też musisz coś zabrać.
Już w
samochodzie obmyślałam plan ucieczki. Wzięłam z domu zapasowy klucz, ale jak
można się domyślić nie udało mi się zawiadomić nikogo o nagłym wyjeździe. Droga
zajęła nam zaledwie kilkanaście minut. Babcia powitała nas jak zawsze życzliwie
i gorąco, a wiadomość o nagłym moim pobycie u niej przyjęła z wielką radością.
– Oj dziecko,
niechże się uścisnę – spojrzała na mnie wyciągając ramiona. – Stęskniłaś się za
babcią.
– No tak
jakby – mruknęłam pod nosem, po czym głośniej dodałam: – Tak babciu, bardzo.
Jest nowy rozdział! Jest nowy rozdział! :) Hihi, muszę się uspokoić ;P
OdpowiedzUsuńPo przeczytaniu całego wychodzi na to, iż Zuzia bardzo mocno polubiła Kacpra lub może coś więcej. Z tego się cieszę :) Fajnie, że nie musiała jechać, gdy tego nie chciała. Ciekawa jestem jak ucieknie oraz jak spotka się z Kacprem i resztą bandy. Mam nadzieję, że zdoła zrealizować swoje zamierzenie.
Fajnie, że ten blog istnieje ;) Lubię czytać te opowieści ;)
Pozdrawiam, życzę weny i czekam na nn ;)
Już chyba tylko Ty czytasz :P W wakacje będzie więcej czasu, to może inni zajrzą. Ja też mam mało, więc rzadko na razie będę rozdziały dodawać. Kolejny już gotowy ;)
UsuńTo się porobiło. Dla Zuzi ta sprawa z Kacprem musi być ważna. Wiele osób przewinęło się przez rozdział.
OdpowiedzUsuńCzekam na następny. :)
Pozdrawiam, Bairre.