Gimnazjum to
zdecydowanie najtrudniejszy okres w życiu każdej nastolatki. Jest tyle ważnych
spraw i problemów. Najgorszym jednak jest ten, że niektórzy ludzie chcą
sterować życiem mającej miliony zmartwień dziewczyny. Mowa oczywiście o
rodzicach. Twierdzą oni, że jedyne o co może martwić się piętnastolatka to
nauka. Niestety, ale się mylą. Ile każda dziewczyna dałaby za to, żeby tak
było. Życie, w którym martwi się tylko o to żeby oceny wyrażały się w liczbie
pięć, to rzeczywiście raj, ale co jeśli znajdą się sprawy ważniejsze niż nauka?
Wszystko
zaczęło się w marcu... Chociaż właściwie nie - zaczęło się wcześniej. Życie
potrafi zmienić się drastycznie, podczas gdy wcale tego nie zauważymy i dopiero
po jakimś czasie okazuje się, że wszystko jest inne, lub powoli i stopniowo,
kiedy na bieżąco przyzwyczajamy się do zmian. W obydwu przypadkach jesteśmy
bezradni i możemy tylko spoglądać w przeszłość i wzdychać z żalem serca.
Niekiedy coś zmienia się na lepsze, ale zawsze podczas trwania tej zmiany
wydaje nam się, że jest zła i za wszelką cenę bezskutecznie próbujemy ją
zatrzymać. Tak było również w moim przypadku. Niedawno skończyłam 15 lat, więc
może ktoś powie, że jestem za młoda na takie sądy, jednak czasami ludzie
umierają tak szybko, że nie zdążą zastanowić się jakie było ich życie. Tak, więc
nie zaczęło się w marcu, a nawet nie we wrześniu... Żeby zrozumieć, kiedy
się zaczęło musiałabym przypomnieć sobie początek gimnazjum. Kiedy to jednak
robię dochodzę do wniosku, że to zaczęło się jeszcze wcześniej - w podstawówce,
a dokładnie wszystko w dniu moich urodzin, a nawet 9 miesięcy przed. Wydarzenia
jednak mają to do siebie, że trwają przez określony czas i nakładają się na
siebie wzajemnie, tworząc związki, a w konsekwencji całą sieć życia. To
wydarzenie, o którym chcę opowiedzieć miało więc związek tylko z tymi
trwającymi równocześnie. Ponieważ jednak było długie wiązało się z wieloma
ważnymi lub zupełnie nieznacznymi, długimi i krótkimi, dotyczącymi różnych osób
i rzeczy epizodami, muszę zacząć od początku gimnazjum.
W
celu wprowadzenia powiem, że przez całą podstawówkę byłam małą, nieśmiałą,
zamkniętą w sobie i samotną dziewczynką. Oczywiście miałam koleżanki, ale z
żadną nie byłam związana silną przyjaźnią. W piątej klasie przeżyłam swoją
pierwszą miłość. Można powiedzieć, że przeżywałam ją pół-sercem i pół-myślami,
podczas, gdy moja druga połowa osobowości marzyła o zabawie Barbie. Ach,
dzieciństwo! W sercu mojej koleżanki równocześnie grały podobne uczucia,
ponieważ niemal w tym samym czasie zakochała się w chłopaku swojej starszej
siostry. Jej marzenie o miłości nie mogło więc zostać zrealizowane - zupełnie
jak moje, co pod koniec wspólnej edukacji w szkole podstawowej zbliżyło nas do
siebie. Niestety nasz duet był trochę niebezpieczny. Ona silna charakterem,
charyzmatyczna, urodzona przywódczyni miała we mnie pełne poparcie.
Skrzywdziłyśmy razem wiele innych dziewczynek, które wcześniej nam podpadły,
ale zdziałałyśmy też, a właściwie ona zdziałała coś ze mną. Dzięki jej pomysłom
stałam się odważniejsza, choć nie na tyle odważna, by wyznać miłość mojemu
wybrankowi. Moje dziecięce marzenia sięgały dalekiej i to bardzo dalekiej przyszłości.
Wyobrażałam sobie, że jestem księżniczką, która zapada w sen, z którego po stu
latach on budzi mnie pocałunkiem. Opracowałyśmy, więc plan, który nie do końca
się powiódł, ale cel został osiągnięty.
Dwuosobowe
dyżury na pustym szkolnym korytarzu były doskonałą okazją do nawiązania
bliższej znajomości. Łącząc przyjemne z pożytecznym można było pilnować
porządku, uczyć się odpowiedzialności, a przy okazji wyznając zasadę
"przez żołądek do serca" poczęstować ukochanego własnoręcznie (lub „mamoręcznie”)
upieczonymi ciasteczkami. Przygotowałam się na ten "piknik" bardzo
solidnie. Ciasteczka owszem mu smakowały, ale do serca jakoś trafić nie
potrafiły. Przez sześć wspólnie spędzonych godzin żadna miłość się nie
rozwinęła. W końcu wzięłam sprawy w swoje ręce i pocałowałam mojego "chłopaka"
z zaskoczenia prosto w usta po czym uciekłam jak najszybciej mogłam nie
oglądając się za siebie.
To
był koniec wielkiej miłości. Po pierwsze dlatego, że wcale nie podobało mi się
całowanie (przynajmniej w moim wykonaniu), a po drugie bałam się nawet na niego
spojrzeć po tym co zrobiłam, a przy okazji on na mnie też. Zaraz po wielkim
końcu miłości nastąpił koniec przyjaźni. Dostałam zakaz spotykania się z pseudo
przyjaciółką po tym jak nieźle namieszałyśmy i jedna z koleżanek wpadła przez
nas w depresję. To była moja pierwsza i ostatnia wizyta na dywaniku u
dyrektorki. To co stało się w podstawówce było wstępem do nowego życia w gimnazjum.
Dosłownie.
Z
koleżanką, z którą miałam zakaz spotykania przez całą szóstą klasę odnowiłam
kontakt, ale obie byłyśmy już na tyle starsze i mądrzejsze, by nie maltretować
koleżanek. Ponadto postanowiłam sobie, że nie będę już tą małą, nieśmiałą i samotną
dziewczynką jaką byłam w podstawówce i udało mi się. Trafiłam na świetną
klasę, gdzie miałam dobry kontakt ze wszystkimi dziewczynami. Z chłopakami było
gorzej, ale nie interesowali mnie oni. I właśnie ten czas - początek nauki w
gimnazjum był początkiem wszystkiego. Tak to już jest, że w pewnym okresie
swojego życia człowiek zaczyna zastanawiać się co kim powinien zostać w
przyszłości. Chłopacy chcą być bohaterami - strażakami, policjantami, ci
ambitniejsi lekarzami lub prawnikami. A co z dziewczynami? Każda nastolatka
natchniona miłością do chłopaka z plakatu chce dzielić z nim swój los i być
gwiazdą. Ze mną było tak samo. W trzecim miesiącu mojego istnienia w
społeczności gimnazjalnej poraziła mnie jak grom miłość do wokalisty pewnego
młodzieżowego zespołu. Dodam, że towarzyszy mi ona do dziś, słabnąc i ożywając
dojrzewa razem ze mną. Właśnie ta miłość, moje nowe koleżanki i chęć zmian
zasadziły we mnie to nowe marzenie. Nie za bardzo mogłam je realizować ze
względu na to, że mieszkałam w małym miasteczku, rodzice byli przeciwni, a we
mnie gdzieś głęboko wciąż tkwiła nieśmiała dziewczynka. Jednak porzuciłam dawne
plany zastania fryzjerką i snułam przepiękne wizje koncertowego życia.
Zajęłam
się tańcem. Tak naprawdę zdecydowana większość dziewczyn z mojej klasy się nim
zajęła. Niektóre były lepsze, niektóre gorsze. Ja należałam do tej drugiej
grupy, co przyczyniło się do pogorszenia mojej pewności siebie. Miałam jednak
przyjaciółki. Jak już wspominałam miałam dobry kontakt z dziewczynami z klasy,
należy się im więc trochę miejsca na kartce. Marta - moja najlepsza kumpelka.
Tak naprawdę znałyśmy się od bardzo dawna, ale dopiero w gimnazjum złapałyśmy
lepszy kontakt. Nigdy jej nie rozgryzłam i chyba nigdy mi się to nie uda. Z
jednej strony delikatna i nieśmiała, z drugiej zafascynowana czarnym światem
metalowej muzyki. Marta była wzorową uczennicą, ale równocześnie mocno
zbuntowaną dziewczyną. Przeciw czemu? Nie wiem.
Marta
odgrywa ważną rolę w moim życiu, ale moją niemal siostrą dzielącą ze mną
zainteresowania i miłość do owego wyżej wymienionego wokalisty młodzieżowego
zespołu była Julka. Nie wiem teraz co o niej napisać. Była po prostu Julką,
która miała na pieńku z moją najlepszą przyjaciółką Paulą. To właśnie Paula
była najbliższa mojemu sercu, ponieważ zawsze mimo odmiennych poglądów mnie
wspierała, dogadywałyśmy się jak nikt i opowiadałyśmy sobie swoje tajemnice.
Tak
więc wracając do mojej historii od zespołu wiele się zaczęło. Jego członkowie
byli młodzi i zbuntowani, czyli właśnie tacy, jaką ja miałam się niebawem stać,
jaką chciałam być. Skończyły się dylematy. Wizja życia w świetle jupiterów
pochłonęła mnie bez reszty. Miałam już wcześniej epizod z zespołem. Grałam na
gitarze. Mieliśmy kilka napisanych piosenek, jedną nawet nagraną, choć
niedokończoną, ale to było tylko dla zabawy. Tym razem myślałam o muzyce
poważnie. W kolorowych pismach dla nastolatek szukałam porad od czego zacząć
karierę. Nie szczędzono mi ich. Dosłownie w każdym numerze była o tym jakaś wzmianka,
wskazówka, test do rozwiązania. Czy powinnam założyć zespół czy zostać
solistką? Grać czy śpiewać? Pop czy rock? To na te pytania szukałam odpowiedzi.
Był tylko jeden zasadniczy problem - nie łatwo było zacząć.
Mieliśmy
w szkole dziewczynę, która występowała na wszelkich uroczystościach. Śpiewała
od podstawówki i nie miałam jej tego za złe, ale z czasem zbudziła się we mnie
zazdrość, niechęć do niej, a nawet nienawiść. Utrudniała mi debiut i wysoko
wieszała poprzeczkę. Przez pierwszą klasę były to tylko marzenia. Wszystkie
starania i porażki, kłótnie, zazdrości, chęć zmian i trudności zaczęły się tuż
przed moimi czternastymi urodzinami. Śpiew, taniec, kariera - wokół tego zaczęło
kręcić się moje życie. Pogoń za ideałami przysłoniła mi całą resztę. Codziennie
budziłam się z nowymi pomysłami, ale naprawdę trudno było je zrealizować.
Tworzenie różnego rodzaju zespołów stało się w mojej szkole bardzo modne, ale
nie odnosiło sukcesów. Zostałam pisarką tekstów dla zespołu moich koleżanek,
które nie przyjęły mnie, gdyż miały już komplet. Zadowoliłam się tym, a w moich
zainteresowaniach pojawiły się taniec i teatr. Obok mojego zespołu tanecznego,
który założyłam wraz z Paulą, powstał konkurencyjny o chwytliwej nazwie
"Kocice".
Przyznam,
że nie widziałam w nich zagrożenia. Według mnie nie miały prawa przetrwać w
szkole ze względu na wizerunek przywodzący na myśl "panie lekkich
obyczajów". Poza tym to mój zespół miał umowę z chłopakami z grupy
hip-hopowej. Kółko teatralne, w którym byłam nowa i moje zdanie nie liczyło się
zbyt silnie, nie miało w tamtym czasie wielu okazji do prezentowania
umiejętności. Przez niezdecydowanie zostałam pozbawiona ważnej roli i moja
kariera nie potoczyła się w tym kierunku. Nagle wszystko zaczęło się sypać.
Zaniedbałam taniec. Dziewczyny opuszczały próby, albo zupełnie odchodziły z
zespołu. problemy były dosłownie ze wszystkim - godzinami spotkań, muzyką,
składem... Chłopacy traktowali nas jak zbędny dodatek i tańczyli swoje. Sama postanowiłam
zrezygnować z zespołu i skupić się na śpiewie, ale wtedy zawiódł mnie
najważniejszy ideał. Było głośno o przyjeździe tego cud-zespołu do Polski.. Na
tamten dzień czekały tysiące fanek. Byłoby za różowo, gdybym mogła jechać na
koncert. To tylko gala rozdania nagród, myślałam, obejrzę ją w telewizji...
Zespół nie przyjechał. Myślę, że widoku rozczarowanych twarzy dziewczyn, które
tam były, nie zapomnę nigdy. Końcówka roku była dla mnie okropna. Do ległych w
gruzach planów można dodać jeszcze złe oceny i kłótnię z przyjaciółką. Z
utęsknieniem czekałam na święta, na nowy rok, nowe plany.
Dochodząc
wreszcie do sedna sprawy chcę zaznaczyć, że to co trwało niecały rok wtedy
wydawało mi się wiecznością, to co tu zajmie linijkę wtedy byłoby całą księgą.
Minęło na tyle dużo czasu bym mogła pisać o tym krytycznie i bez żalu, a na
tyle nie wiele, że mogę przywołać z pamięci wszystkie wydarzenia. Nieoczekiwane
wydarzenia cieszą najbardziej, gdyż nie rozczarowują, ale mogą też najbardziej
zranić, gdy źle je odbierzemy. Przeplatające się wydarzenia są jeszcze bardziej
niebezpieczne, ponieważ otaczają nas ze wszystkich stron i spoglądając w
jedną nie widzimy co dzieje się po drugiej. Druga klasa gimnazjum zapowiadała
się spokojnie - w rzeczywistości okazała się największym przewrotem jaki mogłam
sobie wyobrazić. To co się wtedy zaczęło trwało długo i związało się z tym co
zaczęło się później. Latem do domu, który od dawna stał pusty wprowadzili się
"nowi". Od razu mi się narazili. Chodziło tylko o zabawę, ale warto o
tym wspomnieć, bo dzięki temu zapamiętałam "nowych" i zwróciłam
na nich uwagę.
W
sierpniu w urodziny Agnieszki, która była wtedy na wakacjach ja i Marta wpadłyśmy
na pomysł prezentu dla niej. Pomysł ten przeobrażał się, bo powstał jakiś czas
wcześniej na co wpływ miało dużo innych mniej znacznych wydarzeń. Nie mógł być
zrealizowany w pierwotnej formie, ani we wtórnej. Dopiero następny pomysł
przyniósł skutek. Mianowicie wraz z Martą przygotowałyśmy kapsułę czasu. Kilka
naszych drobnych, ale ważnych dla nas przedmiotów typu mały misiek, wspólne
zdjęcia, plakat ulubionego zespołu oraz list zamknięte w metalowej puszce i
miejsce wybrane nad jeziorem. Nie sprecyzowałyśmy jednak dokładnie punktu przy
plaży, nie miałyśmy łopaty ani czasu, by wypełnić misję jak należy. Puszkę
ukryłyśmy pod drzewem, którego korzeń dziwnie oderwany od ziemi tworzył
doskonałą ku temu celowi jamę. Nie zrobiłyśmy mapy, ale nie było to konieczne.
Dumne z pomysłu postanowiłyśmy zajrzeć do kryjówki nie wcześniej niż za rok.
Jednak trzeba było pilnować skarbu.
Kiedy
przyszłyśmy na miejsce niespełna dwa tygodnie później puszki już nie było. Nie
było również wątpliwości, że to sprawka "nowych". Sami przyznali się
do tego, że zabrali ją w tym samym dniu, gdy ją tam zostawiłyśmy. Tak więc nie
chciałam ich wcale poznawać. Nie byli zwykłą rodzinką. W dużym domu mieszkało
ich dziesięcioro - byli rodziną zastępczą. Nie wiedziałam dokładnie ilu ich tam
mieszka, ale dziewczyny były tylko dwie. Od wakacji do ferii trochę się
zmieniło i właśnie od tego czasu zamierzam zacząć to opowiadanie.
Nie bardzo wiem, co mam powiedzieć...
OdpowiedzUsuńCóż, opowiadanie całkowicie mnie zauroczyło!
I nie chodzi mi tylko o fabułę. Niewielu jest blogerów przestrzegających zasad poprawnej pisowni. W dodatku Twoja składnia przebiła mi serce na wylot. Wspaniała! Niesamowite słownictwo. Może nie należy do zbyt poetyckiego, ale na pewno nie można mu niczego zarzucić.
Nie ma bata, Twój blog ląduje w moich linkach!
Pozdrawiam serdecznie,
GeminiGirl...;)
http://psychokinetyczka.blogspot.com/
Jestem zauroczona!
OdpowiedzUsuńJest idealnie. Każde zdanie, słowo jest dokładnie przemyślane.
Zakochałam się w tym.
Muszę się przyznać, że jestem jak ta Marta.
"Z jednej strony delikatna i nieśmiała, z drugiej zafascynowana czarnym światem metalowej muzyki."
"[...]wzorową uczennicą, ale równocześnie mocno zbuntowaną dziewczyną."
Wszystko się zgadza.
Czekam na więcej. Pozwól, iż skomentuję tylko 4 rozdział, ale tam znajdzie się wszystko co będę chciała powiedzieć. Później będę starała się komentować systematycznie.
Pozdrawiam
Darkness.
http://jestesmy-nefilim.blogspot.com/