Siedziałam z Julką pod klasą od
matematyki. Dwa tygodnie, tyle planów, a minęły tak szybko i nic nie zdążyłam
zrobić. Znowu szkoła, znowu lekcje, znowu matematyka. Spojrzałam na Julkę, a
ona na mnie i uśmiechnęłyśmy się lekko.
-
Też się nie wyspałaś? - spytała.
Pokiwałam głową.
-
Ja tak samo. Musiałam wstać o 7.00! Ferie powinny być dłuższe.
-
Zdecydowanie - potwierdziłam. - Do tego jeszcze pierwszą lekcją w nowym
semestrze jest matma. Nie zapowiada się dobrze.
-
Ja nic w ogóle z matmy nie umiem. Nic kompletnie! - powiedziała Julka.
-
Ja tak samo.
-
No co ty Zuza! Przecież ty masz piątki z matmy.
Spojrzałam na nią dużymi oczami.
-
Ja? - spytałam. - Ja to nie Marta.
-
Ale przecież dobrze ci szło z matmy - powiedziała Jula z pretensją w głosie.
-
Szło, masz rację.
Od jakiegoś czasu w niczym nie szło mi
dobrze. Odwróciłyśmy głowy zmęczone tą beznadziejną rozmową. Myśląc o milionie
rzeczy, których już nawet nie pamiętam obserwowałam ludzi chodzących
korytarzem, mijających się, dążących każdy za swoim celem.
-
On chyba też się nie wyspał - powiedziałam po dłuższej chwili milczenia patrząc
na wysokiego chłopaka, niosącego w rękach plecak i reklamówkę, wolno sunącego korytarzem
i wpadającego na innych uczniów. W pewnym momencie zderzył się z kimś
czego skutkiem było rozsypanie się niesionych rzeczy po korytarzu. W pierwszym
odruchu chciałam wstać i pomóc mu je zbierać, ale on poradził sobie z tym z
zaskakującą zwinnością.
- Noo - Julka
uśmiechnęła się i przeciągnęła. - Ja też chcę do łóżeczka.
W
końcu przyszła nauczycielka jak zwykle nieopisanie szczęśliwa i uśmiechnięta,
wielce zadowolona z tego, że przez najbliższe czterdzieści pięć minut będzie
maltretować nas matematyką.
-
I jak tam po feriach? - spytała - Odpoczęliście sobie.
Chór uczniów odpowiedział jej nie
jednogłośnie, że "nie" lub, że "tak", a ona uśmiechając się
jeszcze szerzej stwierdziła:
-
Tak macie rację, ja też bym jeszcze odpoczęła.
-
Tak, ty byś odpoczęła! Cieszysz się, że nas męczysz tą matmą - mruknęłam pod
nosem, a Wiktoria siedząca ze mną w ławce wybuchła śmiechem.
Zawsze śmiała się ze wszystkiego co
nawet nie musiało być śmieszne. Pani spojrzała na nią ze zadziwianiem.
-
Przepraszam. Tu kolega robi głupie miny. – Usprawiedliwiła się.
-
Co ja? - oburzył się Marek.
-
Ej, ale słuchajcie! Ferie się już skończyły, teraz jest matematyka -
powiedziała nauczycielka odwracając się do tablicy. - Układy równań, temat
proszę zapisać.
Podczas, gdy inni zaczęli się
zastanawiać nad pierwszym przykładem albo myślami byli jeszcze w snach lub na
feriach, ja wzrok skupiony miałam na pozbawionym liści smutnym drzewie za
oknem. Nie, nie myślałam o drzewie, ale o NIM, o chłopaku, który się nie
wyspał. Było w nim coś niezwykłego.
Kiedy
wróciłam do domu rzuciłam się na łóżko z myślą, że jeśli taki będzie cały
semestr, to umrę młodo. Myślałam o zadaniu z matematyki, którego nie umiałam
rozwiązać i gapiłam się w ścianę. W pewnej chwili wydało mi się, że słyszę
dzwonek. Wyszłam otworzyć drzwi. Na progu zobaczyłam Marikę. Trudno zrozumieć
co działo się w głowie młodej, szalonej dziewczyny, która przyszła do mnie z
wielkim uśmiechem i rolkami pod pachą. Biorąc pod uwagę, że była zima i sam
początek nowego semestru można by pomyśleć, że nie mogła zrobić niczego bardziej
dziwnego, jednak nie sam pomysł był najbardziej szalony. Przez długi czas nie
było śniegu, a temperatura też wydawała się raczej wiosenna niż zimowa.
Niewiele myśląc włożyłam rolki i czując się usprawiedliwiona wyszłam z Mariką
na "godzinkę".
Ludzie
na ulicy nie znali mojego wytłumaczenia, ani tym bardziej wyobraźni mojej
koleżanki, dlatego w ich spojrzeniach nie trudno było dostrzec kpinę i pogardę.
Okazało się, że wcale nie było tak ciepło, jak mogłoby się wydawać, bo już po
kilku minutach jazdy zamarzły nam szczęki.
-
Czemu czak dzywnie mówysz? - spytała mnie Marika, a ja wybuchłam śmiechem, co
spowodowało kolejną lawinę pogardliwych spojrzeń.
-
Czy nie lepiej - odparłam.
W końcu postanowiłyśmy zrobić przerwę.
Usiadłyśmy na przystanku autobusowym. Zapaliły się światła ulicznych latarni.
-
Żara będzie ciemno.
-
No czo ty nie powiesz?
-
Chocz, pójdziemy do nowych - zaproponowała nagle Marika.
-
Do trzynastki?
Pokiwała głową, a ja uniosłam brwi.
-
I co im powiemy? Cześć przyszłyśmy...
-
Się poznać - dokończyła za mnie.
Popukałam się w czoło. - Kto normalny
tak robi?
-
Każdy, kto chce poznać kogoś nowego - spojrzała na mnie. - No chodź, to
powiemy, żeby wyszli na rolki.
-
No to idziemy! - zakrzyknęłam.
-
No to idziemy! - przyznała.
Pod
drzwiami tego wielkiego domu przypominającego twierdzę, który tak długo stał
opuszczony i do którego często w wakacje się włamywałyśmy, stałyśmy dobre pół
godziny.
-
Ty zadzwoń.
-
Dlaczego ja? Ty dzwoń.
-
Ok, ja zadzwonię, ale ty mówisz.
-
To może odwrotnie?
-
Nie, ty mówisz, ja dzwonię.
-
Ja nie mówię!
Z irytacją przycisnęłam dzwonek.
-
I co zrobiłaś?! - krzyknęła Marika zakrywając twarz rękami w kolorowych
rękawiczkach. Wyglądała zabawnie jak dziecko, gdy zrobi coś złego i wie, że
zasługuje na karę. Po chwili w drzwiach ukazała się kobieta o miłym wyrazie
twarzy i ładnych, brązowych oczach.
-
O dziewczynki, wy do kogo? - spytała.
-
Tak właściwie... - zaczęłam.
-
No właśnie, tak właściwie to my do dziewczyn. Chciałyśmy żeby wyszły z nami na
rolki - powiedziała Marika spoglądając na mnie porozumiewawczo. Uznałam, że to
nie był najlepszy pomysł. Spodziewałam się, że miła kobieta nagle spoważnieje i
skarci nas za tak głupi pomysł, a w najlepszym wypadku powie, że jest już
za późno na wyjście na rolki. Co gorsza mogłaby też zawołać swoje córki, a
wtedy okazałoby się, że nas nie znają i wyszłybyśmy na idiotki. Lecz ona
tymczasem powiedziała:
-
Dzieci nie ma. Są jeszcze w szkole i późno wrócą. Są tylko maluchy. Jeżeli
chcecie, dziewczyny, to wejdźcie.
Spojrzałyśmy
na siebie z Mariką i zanim zdążyłyśmy coś powiedzieć byłyśmy w środku. Dom był
ładny, ale wewnątrz panowała do tego niezwykła atmosfera. Starodawne kinkiety
rzucały lekkie światło na białe ściany, stara sofa stała majestatycznie pod
jedną z nich na której zawieszone były drewniane półki uginające się pod
ciężarem książek. Długi stół otoczony był niezliczoną liczbą krzeseł, a na
dywanie siedziały dzieci i oglądały telewizję. W chwili, gdy przekroczyłyśmy
próg ich oczy zwróciły się na nas, a na twarzach zagościły uśmiechy.
-
Usiądźcie dziewczynki – powiedziała miła kobieta wskazując na krzesła stojące
przy stole. – Napijecie się czegoś?
-
Dziękujemy – powiedziałam, gdy zniknęła za drzwiami kuchni.
-
Herbatki? – dobiegł nas jeszcze jej głos.
-
Tak, dziękujemy.
Niezdarnie zdjęłyśmy rolki i usiadłyśmy
przy stole. Mały chłopiec siedzący w wielkim fotelu, w którym nawet mógłby
spać prawie wyprostowany, wstał i podszedł do nas.
-
Jestem Maciek, a wy?
-
Marika.
-
Zuza.
Po chwili podeszło jeszcze dwóch
chłopców. Odrobinę starszych. Obaj przyglądali się nam z zainteresowaniem.
Jeden z nich spojrzał na badawczo na podłogę w korytarzu.
-
Mamo? – zawołał nagle – możemy iść na rolki?
Miła pani weszła niosąc herbatę. – Na rolki
to już chyba trochę za późno, prawda dziewczyny? Pójdziecie jutro.
''W pewnym momencie zderzył się z kimś czego skutkiem było rozsypanie się niesionych rzeczy po korytarzu. W pierwszym odruchu chciałam wstać i pomóc mu je zbierać, ale'' - jest to 19-nasta linijka; usuń to zdanie, bo poniżej znajduje się powtórzenie.
OdpowiedzUsuń''Chór uczniów odpowiedział jej nie jednogłośnie, że "nie" lub że "tak", a ona uśmiechając się jeszcze szerzej stwierdziła'' - linijka 31; to zdanie powinno zaczynać się od akapitu i przed drugim ''że'' też powinien być przecinek.
Całkiem ciekawie. Zastanawiam się, czy Ty sama byłabyś tak odważna, by zaznajomić się z obcymi w ten sam sposób, co Twoje bohaterki, bo często zdarza się tak, że autor albo utożsamia się z postaciami, które tworzy lub jest zupełnie na odwrót.
Pozdrawiam serdecznie,
GeminiGirl...;)
Haha no nie wiem. Możliwe, że nie. Nigdy nie byłam w takiej sytuacji ;)
UsuńPs. Dzięki za wskazanie błędów :)
Usuń